Świadectwo Artura

Z ogromnym żalem pożegnaliśmy naszego przyjaciela, Artura Dmocha. Artur był osobą bardzo silnie związaną zRuchem ATD w Polsce od wielu lat. Wniósł w życie Ruchu wiele żywiołowości, nadawał rytm niektórym działaniom. Pamiętamy go jak stanowczo nalegał na spotkania z najwyższymi urzędnikami, aby konfrontować ich z żywym doświadczeniem osób ubogich, aby pokazać, że ubodzy nie są winni swojej sytuacji. Wierzył, że któregoś dnia nastąpią zmiany, które pozwolą osobom takim jak on żyć nareszcie bez strachu i poniżenia. Uczył nas, jak wiele siły i trudu wymaga codzienne zmaganie się z chorobą. Doświadczał odrzucenia, samotności i niezrozumienia, a jednocześnie sam był źródłem inspiracji i nadziei dla innych. Mówił, że nauka życia to nauka samego siebie, spojrzenie na siebie oczami drugiego człowieka. Nazywał się ekspertem życia i dla nas pozostanie nim na zawsze.

Artur swoim życiem dał świadectwo trudnej walki z ubóstwem i wykluczeniem:

Zastanawiam się, czy mam ten powiedzmy artykuł, świadectwo, czy jak to zwał zatytułować i prawdę mówiąc nic nie przychodzi mi do głowy. Więc zacznę od tego, że mam na imię Artur i w bardzo skróconej wersji chcę podzielić się doświadczeniem z mojego życia. Każdemu to mówię to i tu napiszę, że urodziłem się, bo nie miałem innego wyjścia, gdyby to ode mnie zależało – nie pchałbym się na ten świat. Niedługo po rodzeniu miałem okazję się o tym przekonać.

Kiedy zabierano mnie od matki gdzieś w 3 miesiącu życia, lekarze nie dawali mi wiele szans na przeżycie. Stwierdzono wówczas u mnie obustronne zapalenie płuc, kłębkowe zapalenie nerek, zapalenie opon mózgowych jakieś tam jeszcze inne choroby, w tym zapalenie uszu oraz wszy i pchły na całym ciele włącznie z rzęsami i brwiami. To był początek mojego szczęśliwego dzieciństwa, Piszę o tym, bo tamto tak myślę, zaważyło na dalszy mój rozwój jak i resztę życia. Teraz to już pójdzie to pisanie szybko. Najpierw byłem umieszczony w domu małego dziecka, gdzie jak wiadomo w latach komuny nie było czegoś takiego jak przystosowanie do życia w społeczeństwie, a tym bardziej nauki do usamodzielnienia się po opuszczeniu takiej placówki. Żeby było ciekawiej to wysłano mnie do takiej szkoły zawodowej po ukończeniu której okazało się, że ja ze względu na stan zdrowia nie mogę wykonywać wyuczonego zawodu.

I tak z chwilą, kiedy tylko ukończyłem 18 lat załatwiono mi pracę w Hucie Warszawy z hotelem robotniczym i pa. Pamiętam, że ja nie potrafiłem robić zwykłych zakupów w sklepie, załatwić coś na poczcie, nie mówiąc już o jakimkolwiek załatwianiu spraw urzędowych. Ale za to pomagał mi w tym alkohol, stawałem się odważniejszy by móc cokolwiek zdziałać. Także w niedługim czasie zaczął on dominować w moim życiu do tego stopnia, że wyrzucono mnie z pracy no i oczywiście z hotelu robotniczego i do czasu załatwienia sobie drugiej pracy z hotelem spałem, gdzie się dało, czyli w różnych schroniskach dla bezdomnych, dworcach, kanałach ciepłowniczych, klatkach schodowych, piwnicach mało jedząc, dużo pijąc.

Tak jak już wspominałem ze względu na stan zdrowia lekarze nie dawali mi często zgody na pracę w jakiejś firmie, a jeżeli już miałem zgodę to i tak ją traciłem i dalej byłem bezdomnym. Trwało to 5 lat, kiedy to z urzędu gminy przy pomocy innych ludzi, bo sam to bym nie dał rady tego załatwić, otrzymałem mieszkanie komunalne. Co prawda rarytas to nie jest, ale na ten czas cieszyłem się, że nie będę już bezdomny.

Mieszkanie te urządzałem przez 15 lat i do tej pory jeszcze nie urządziłem, ale to już inna sprawa. Cóż z tego, że miałem mieszkanie jak ja nie umiałem żyć, być odpowiedzialnym itd. Żyłem w ciągłym lęku i obawie, że nie radzę sobie z życiem. Do tego dochodził lęk, którego nie da się opisać, kiedy przestawałem pić, a przestawałem zazwyczaj tylko, bo nie miałem już za co pić albo siły na dalsze picie. Tak, że przez kilkanaście dobrych lat byłem na 12 oddziałach odwykowych i kilkudziesięciu oddziałach detoksykacyjnych. Na koniec nawet wynająłem mieszkanie by mieć za co pic dalej. Nigdy nie miałem przyjaciół, a tych co naprawdę chcieli mi pomóc odtrąciłem.

Pewnego dnia, kiedy tak wlokłem się po ulicy niedaleko mego mieszkania, do którego nie miałem wstępu, ludzie na ulicy na mój widok spluwali z pogardą. Wtedy to poczułem, że utraciłem człowieczeństwo, że nie należę do społeczeństwa. Na śmietniku leżał stary materac, położyłem się na nim i chciałem umrzeć. Nie miałem siły popełnić samobójstwa, a próbowałem wiele razy – tak, że i w szpitalu bardzo długo z tego powodu leżałem. Ale tam na tym śmietniku byłem w takim stanie, że po prostu nie miałem siły. Chciałem wtedy, aby znalazł się ktoś, kto mnie zabije. Nie wiem, jak to się stało, ale kiedy tak leżałem pełen lęku i rezygnacji z życia poczułem coś co nazwałbym pokora. I to była taka pokora, nie taka jak często teraz słyszę, że trzeba się jej uczyć itp. Ja czułem ją w sercu.

Pokorę wobec bezsilności istnienia, pokorę wobec życia i wobec mej choroby alkoholowej. Pamiętam, że nie mogłem dobrze chodzić (byłem zbyt wycieńczony), ale jakoś doczołgałem się do poradni odwykowej i dalej to już niewiele pamiętałem, bo dostałem delirium wraz z padaczką alkoholową. Wiem tylko tyle, że lekarze dawali mi 1 tydzień życia. Mówili, że jak to przetrzymam to będę żył. Tak naprawdę to ja na tym śmietniku odrodziłem się na nowo.

Teraz nie piję blisko 10 lat, skończyłem średnią zdając maturę i obecnie studiuję na Uniwersytecie Warszawskim. Często, kiedy wracam myślami do tego co było myślę, że było mi to pisane bym mógł dojrzeć drugiego człowieka i starać się z pokorą przyjmować życie takie jakie jest. W obecnej chwili tez nie wiedzie mi się najlepiej mam sporo różnych spraw, np. z długami sprzed lat, brak pracy i inne życiowe problemy, ale myślę, że najważniejsze jest to, abym pomimo różnych przeciwności losu szedł naprzód, bo tak naprawdę zrozumiałem, że nikt mi nie pomoże tak jak ja sam sobie. Oznacza to bowiem, że musi człowiek nauczyć się prosić o pomoc, nie wstydzić się tego oraz nie odrzucać pomocy po to, by móc samemu pomagać. Cały czas tego się uczę, a jest to najcięższa z możliwych nauk. Nauka życia.

Co do tej nauki życia nie jest to takie proste jak się wydaje. Nieraz zrażałem do siebie ludzi, którzy chętni byli mi iść z jakąkolwiek pomocą. Nauka życia to nauka siebie: spojrzenie na siebie oczyma innego człowieka, i na to też potrzeba dużo czasu. Mnie zajmuje do dnia dzisiejszego.

Zacznę teraz od tego, że do nikogo nie miałem zaufania, myślałem w kategorii takiej, że jak ktoś chce mi pomóc to oznacza tylko to, że coś ode mnie chce, a paradoksalnie opierałem się na innych , bo nie umiałem żyć. Nieraz się słyszy, że człowiek się uczy na błędach. I owszem, tylko, że w moim przypadku ja, aby nauczyć się na jakimś błędzie musiałem go powielić kilka razy zanim do mnie dotarło, że coś źle robię. Przysparzało mi to nieraz wielu problemów i kłopotów. Zwykłe relacje międzyludzkie sprawiały mi kłopoty. Przeszedłem sporo treningów takich jak: trening asertywności, interpersonalny, jak radzić sobie ze złością. Na pewno te treningi wiele mi dały, ale wiecie – najlepszym treningiem i sprawdzenie tego jest samo życie. Tak wię uważam, że uczę się całe życie.

Na dzień dzisiejszy wcale nie wiedzie mi się dobrze i najgorsze jest to, że ja siebie za to winię. Popadłem w coś co bym nazwał koło zadłużenia. Wiadomo, jak nie piłem – coś tam w życiu zacząłem zmieniać, to i chciałem jakoś je polepszyć.

Pracowałem, wziąłem kredyt, który spłaciłem, to skoro szło mi dobrze to wziąłem następny kredyt i to jeszcze ubezpieczony od utraty pracy. I kiedy tracę tę pracę okazuje się, że żadne ubezpieczenie mnie nie obejmuje, bo jestem osoba niepełnosprawną. Zaczynają się kłopoty, Nie stać mnie na spłaty rat, odsetki rosną, na domiar złego okazuje się, że jeszcze sprzed 10 lat też mam jakieś niespłacone zadłużenia, była to końcówka mojego picia.

A ostatnio jeszcze przychodzi mi rachunek za prąd na 9 tys. zł Gdzieś czuję, że jest to niesprawiedliwe. I tu zaczyna mi się wszystko walić. Z jednej strony banki, z drugiej elektrownia i te zadłużenia będą rosnąć, bo mnie nie stać na kwotę rzędu 45 tys. by mieć spokój. A tego spokoju najbardziej potrzebuję – brak jego przeszkadza mi w studiowaniu, pisaniu prac, uczeniu się do egzaminu itd. Brak skupienia nad tym wszystkim powoduje coś co nazywam zmęczeniem życia.

I dlatego, kiedy miałem na myśli naukę życia, to bez oparcia rodziny, której nigdy nie miałem jest trudne i ryzykowne, że popadnie się w bezsilność, w jakiej ja teraz się znajduję. Jest to trudne. Należy, moim zdaniem, nie czekać bezsilnie aż coś samo przyjdzie, tylko małymi kroczkami iść i szukać, a czasami i prosić o pomoc.

Tak jak w moim przypadku przez przypadek znalazłem się w ATD Czwarty Świat. I nie chodzi to o to, że tam dostaję pieniądze czy to, co sobie zażyczą. Chodzi o to, że zdobywa się przyjaciół i zdobywa nowe życiowe doświadczenia.

Świadectwo Artura z publikacji EAPN Polska “Doświadczając ubóstwa i wykluczenia”

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *